Warszawa, 5 września 2003 r.

 [oryginalny tekst, bez skrótów]

 

Odgrodzić się murem.

Gaza i Betlejem na początek

 

O sytuacji w okupowanej Palestynie

Piotr Balcerowicz

 

Śródziemnomorską nocną ciszę przerywa groźne dudnienie. Izraelskie odrzutowce F-16 przelatują nisko nad gęstą zabudową Gazy, obok Hongkongu najgęściej zaludnionego miejsca na ziemi. Za 25 minut, o północy z 19 na 20 sierpnia, ma wejść w życie izraelsko-palestyńskie porozumienie “Gaza i Betlejem na początek”. Jego warunki przewidują wycofanie się sił izraelskich ze Strefy Gazy i z Betlejem, a kontrolę nad bezpieczeństwem mają przejąć władze Autonomii Palestyńskiej.

Oto po raz pierwszy od 23 miesięcy udało się znaleźć kompromis - bez pomocy zagranicznych negocjatorów. Ze strony izraelskiej porozumienie forsowane było przez ministra obrony Benjamina Ben-Eliezera, szefa Partii Pracy, która od miesięcy systematycznie traciła poparcie. Jego sygnatariuszem ze strony palestyńskiej był palestyński minister spraw wewnętrznych Abdel Razak Jahja (Abdel Razak Yehiyeh). Tylko nieliczni żywili nadzieję, że porozumienie będzie przestrzegane, a do krytyków należał od początku Ariel Szaron i przedstawiciele partii Likud, którzy nie kryli sceptycyzmu. Tydzień później w gabinecie w Tel Awiwie minister spraw zagranicznych Szymon Peres, skomentuje ten brak jedności w rządzie: “Rozłam istnieje tylko dlatego, że po stronie palestyńskiej nie mamy odpowiedzialnego partnera do rozmów”.

 

Porozumienie zostało poprzedzone kilkunastodniowymi tajnymi rokowaniami w Gazie, obejmującymi 12 organizacji palestyńskich. Gdy tuż przed jego wejściem w życie rozmawiam o szczegółach z inicjatorem i koordynatorem rokowań Ziadem Abu Amarem, przewodniczącym komisji politycznej Palestyńskiej Rady Legislacyjnej, nie kryje on swego rozczarowania: “Najtrudniej rozmawia się z islamistami z Hamasu, gdyż kierują się doktryną religijną, która nie poddaje się kompromisom”. Choć rozmowy dotyczyły zawieszenia działań zbrojnych, to ich sednem był przyszły kształt Palestyny po wyborach przewidzianych na 20 stycznia 2003 r.: mechanizmy demokratyczne, jawność życia politycznego, walka z korupcją, wyraźny podział na władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą oraz świecki charakter państwa. Przede wszystkim jednak miały wzmocnić siły demokratyczne.

Od wybuchu pierwszej intifady 9 grudnia 1987 r. arena polityczna w Palestynie ulegała coraz silniejszej polaryzacji. Zaistnienie organizacji Hamas w 1988 r. było na rękę władzom Izraela, które widziały w niej siłę mogącą znacznie osłabić Organizację Wyzwolenia Palestyny. Udzieliły jej zatem praktycznego wsparcia. Kulisy tych zdarzeń wyjaśniał mi Jaser Arafat: “W mojej obecności i w obecności króla Jordanii Husseina oraz egipskiego prezydenta Hosni Mubaraka generał Sukiennik przyznał, że był to ich podstawowy błąd: organizacja, która miała zostać wykorzystana przeciwko OWP, wymknęła się im spod kontroli”. Tak jak to stało się z Saddamem Hussejnem, który uzyskał w latach 80-ych wsparcie Ameryki jako w wojnie z Iranem, Osama bin Laden, wykreowany jako antidotum na radziecką obecność w Afganistanie, a Talibowie stworzeni jako klucz do Afganistanu i ropy kaspijskiej w latach 1992-1995. Pomiędzy partią Fatah, która - pomimo oskarżeń o korupcję i nepotyzm - cieszy się poparciem jednej trzeciej Palestyńczyków, a coraz popularniejszym Hamasem rozciąga się szerokie spektrum rozproszonych organizacji, polityków i intelektualistów pragnących budować państwo demokratyczne i neutralne światopoglądowo. Do nich należy jeden z najpoważniejszych kandydatów do fotela prezydenckiego Mustafa Barghouti, założyciel ruchu społecznego na rzecz demokracji i społeczeństwa obywatelskiego Palestyńska Inicjatywa Narodowa, Hanan Aszrawi, założycielka Palestyńskiej Inicjatywy na rzecz Promocji Globalnego Dialogu i Demokracji MIFTAH, oraz Sari Nusseibeh, rektor jerozolimskiego Uniwersytetu Al-Kuds, absolwent uniwersytetów w Oksfordzie i Harvardzie. Zjednoczone siły prodemokratyczne mogłyby przechwycić liczącą się część głosów palestyńskich wyborców, wśród których notuje się najwyższy odsetek osób z wyższym wykształceniem w krajach arabskich, a liczba osób z tytułem doktora (18 na 1000 magistrów) jest proporcjonalnie wyższa niż w samym Izraelu (14 na 1000). Choć demokratyczne centrum wydaje się być doskonałym partnerem do negocjacji pokojowych, nie wszyscy sobie to uświadamiają: 9 lipca biuro Sariego Nusseibeh zostało zdewastowane przez policję izraelską, a wszelkie materiały i sprzęt komputerowy skonfiskowany. Podobny los spotkał biuro Mustafy Barghoutiego.

 

W skromnym domu jednego z przywódców Hamasu, Ismaila Abu Szanaba, popijam aromatyczną kawę. Za chwilę wejdzie w życie porozumienie “Gaza i Betlejem na początek”. Ismail Abu Szanab potwierdza, ze Hamas nie zaprzestanie walki, “dopóki Izrael nie spełni podstawowego warunku: natychmiastowego zawieszenia działań na terenie Autonomii Palestyńskiej”.

Dziesięć godzin później, o świcie, członkowie Hamasu ostrzeliwują posterunek izraelski na obrzeżach nadmorskiej miejscowości Khan Yunis w Strefie Gazy, gdzie wciąż stacjonują żołnierze. Śmiertelnie postrzelony zostaje dziewiętnastoletni sierżant Kivan Cohen. Atak nie jest zaskoczeniem.

W godzinę po strzelaninie jestem na miejscu. Z Gazy do Khan Yunis to zaledwie 23 kilometry, choć niekiedy przejazd przez izraelskie punkty kontrolne zabiera nawet 8 godzin. Na miejscu tłum wnosi do karetki zwłoki piętnastoletniego chłopca, który kilkanaście minut po ataku Hamasu został na własnym podwórku trafiony prosto w czoło przez snajpera w ramach odwetu. Tego dnia zginie jeszcze 26-letni mężczyzna. Sytuację kwituje Sofjan Abdallah Al-Agha, gubernator okręgu Rafah przy granicy z Egiptem, gdzie tradycyjnie dochodzi do regularnej wymiany ognia miedzy bojownikami palestyńskimi i żołnierzami izraelskimi: “Wycofanie się jest zupełną fikcją”.

Strefę Gazy przemierzam parokrotnie: ostatecznie ten skrawek ziemi o powierzchni 360 km - zamieszkały przez ponad 1,2 mln Palestyńczyków i 6.600 żydowskich osadników - mierzy 40 km długości. Żołnierze izraelscy znieśli blokady drogowe, lecz pozostali w przydrożnych strażnicach z karabinami gotowymi do strzału. Ich zadaniem jest m.in. nadzorowanie rozporządzenia zezwalającego na ruch między Gazą a południową częścią Strefy tylko tym samochodom, w których znajduje się co najmniej trzech pasażerów. Ma to zapobiegać atakom samobójczym przy użyciu samochodów wypełnionych ładunkami wybuchowymi. Jak powiadają hakerzy i kasiarze, “człowiek zamknął - człowiek otworzy”: przed blokadami zawsze widać grupki dzieci, które za 1 szekla (0.95 zł) dosiadają się do kierowców, by dopełnić quorum.

By obecność wojskowa nazajutrz po wejściu porozumienia o wycofaniu się nie raziła, w miejscowości Abu Holi (pomiędzy miastem Gaza a Rafah przy granicy z Egiptem) w godzinach porannych służby izraelskie wybudowały pospiesznie nowa drogę dla ruchu palestyńskiego - neutralną obwodnicę wokół jednostki wojskowej i jednego z punktów kontrolnych, obok którego przemieszczał się dotychczas ruch pasażerski. Budowniczowie polskich autostrad mogliby tylko pozazdrościć tempa! Po drodze mijam lotnisko w Strefie Gazy, którego pas startowy został przeorany w poprzek przez ciężki sprzęt izraelski.

 

Mieszkańcy ponadstutysięcznego Khan Yunis trudnili się ongiś rybołówstwem do czasu, aż miasto zostało odgrodzone od wybrzeża betonowym murem kilkumetrowej wysokości, by połączyć korytarzem dwie nowopowstałe osady żydowskie liczące po paręset mieszkańców.

Choć zabudowania mieszkalne dla ok. 200 tys. osadników żydowskich zajmują 2% wszystkich terytoriów okupowanych, to zapewnienie im bezpieczeństwa, transportu i zaopatrzenia wymusza pełną kontrolę aż 42% ziem. Od pierwszych porozumień z Oslo w 1993 roku, kiedy Izrael zadeklarował zamrożenie rozbudowy osiedli żydowskich, do początku roku 2000, zanim wybuchła druga intifada, ich liczba wzrosła o 52% (źródło: Peace Now, PNGO, Palestyńskie Towarzystwo Akademickie ds. Studiów nad Stosunkami Międzynarodowymi PASSIA). Istnienie tych osiedli pogwałca ratyfikowaną także przez Izrael IV Konwencję Genewską o ochronie osób cywilnych w czasie wojny (art. 47 i 49) oraz rezolucje Rady Bezpieczeństwa ONZ (242, 446, 452 i 465).

Na wagę złota jest woda. Izraelsko-palestyńskie Porozumienia z Oslo z 1993 r. usankcjonowały status quo: Palestyńczycy nie mają prawa korzystać z zasobów rzeki Jordan. Wszystkie ujęcia “hydrozłota” na ziemiach Autonomii Palestyńskiej pozostają pod kontrolą izraelską, a 75% zasobów wykorzystuje Izrael. Reszta odsprzedawana jest stronie palestyńskiej. Na statystycznego Izraelczyka przypada rocznie ok. 333 m3 wody, w tym na jednego osadnika żydowskiego na ziemiach okupowanych aż 1.450 m3, a na jego sąsiada-Palestyńczyka zaledwie 83 m3  (źródło: Princeton University, Applied Research Institute w Jerozolimie, instytut PASSIA w Jerozolimie, The Palestinian Monitor, Palestinian Hydrology Group).

 

Nazajutrz w Khan Yunis ponownie stoję na drodze do “zamurowanego” morza. Przez noc znikło całe jej lewe skrzydło: nad ranem czołgi, trotyl i buldożery dokonały spustoszenia, gdyż kilka dni wcześniej ktoś oddał stamtąd strzał w kierunku muru. Dwie godziny po mnie dociera na miejsce delegacja Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża w strefie Gazy, wraz z przewodniczącym Etienne Antheunissensem. Doliczyła się 22 zburzonych domów, a dach nad głową straciło 195 osób.

Według danych palestyńskich Od 1967 roku na ziemiach okupowanych, wraz ze wschodnią Jerozolimą, zniszczono w ramach działań odwetowych ponad 8,5 tys. domów, z czego w trakcie drugiej intifady (28.09.2000-31.07.2002) zniszczono 418 budynków mieszkalnych. Oficjalne dane izraelskie skrajnie się różnią: od wybuchu pierwszej intifady w 1987 roku zniszczyć miano 488 domów, z czego “zaledwie” 39 w okresie trwania drugiej intifady. Poza oczywistym wymiarem humanitarnym, działania te łamią prawo międzynarodowe, w tym IV Konwencję Genewską (art. 33, 47 i 53), która zakazuje stosowania “kar zbiorowych i odpowiedzialności zbiorowej” przeciwko ludności cywilnej oraz akcji odwetowych, w tym niszczenia domów. Co najistotniejsze, prowadzą one do wzrostu postaw radykalnych, obnażając tym samym jałowość dotychczasowej polityki przemocy jako “środka perswazji”. Pokój w ten sposób osiągnięty przestaje być kompromisem.

Podczas gdy spod gruzów rodziny wyciągają zwłoki i ratują resztki dobytku, jedno z dzieci bawiących się w rumowisku rzuca kamieniem w kierunku muru, oddalonego o kilkaset metrów. Z opancerzonej kabiny znajdującej się na wysokim żurawiu padają strzały w kierunku dzieci. Chwilę później wystrzelona rakieta przelatuje nad tłumem i, wpadłszy do domu mieszkalnego, wybucha w środku - 200-300 metrów za moimi plecami. “Jeden z poszkodowanych przeżyje, ale drugiemu trzeba amputować prawą rękę i nogę... Prawdopodobnie utracił wzrok”, diagnozuje dyrektor szpitala.

Pogrzeb piętnastolatka zabitego dzień wcześniej przeradza się manifestację.

 

Nazajutrz znajduję się w Betlejem. Zniesienie godziny policyjnej, obowiązującej od marca, to bezpośredni efekt wycofania oddziałów izraelskich: można wyjść na ulicę nawet po godzinie 15.00! W ich miejsce wkroczyła stuosobowa grupa policjantów palestyńskich oddelegowanych z Jerycha, jedynego miasta palestyńskiego, nad którym siły izraelskie nie przejęły kontroli podczas inwazji w marcu. Wówczas palestyńska policja została rozbrojona, pozbawiona mundurów i radiowozów, a większość zabudowań policyjnych została zniszczona. Mimo, to nie notuje się wzrostu przestępczości. O bezpieczeństwo troszczą się teraz klany: czasem prasa publikuje przeprosiny rodu za występki jego przedstawiciela. Policjantom w cywilu pozostaje sporządzenie notatki w notesie: do czasu, gdy zostaną odbudowane sądy.

Oddziały izraelskie wycofały się tymczasem na linię okalająca Betlejem, a miasto jest nadal odcięte od świata. Za drutami kolczastymi na wzgórzu piętrzą się zabudowania żydowskiego osiedla Har Homa. W ciągu niespełna dwóch lat wybudowano mieszkania dla 20.000 osób, z czego 8.000 miejsc to baza turystyczna: Har Homa ma przejąć w Betlejem ruch turystyczny - główne źródło utrzymania palestyńskich mieszkańców.

Osiedla budowane są na palestyńskich ziemiach konfiskowanych bez odszkodowań przez Zarząd Gruntów Izraela (Minhal Karkae Israel) - kontynuacji Żydowskiego Funduszu Narodowego (Keren Kajemet le-Israel) założonego w 1901 r., którego celem było nabywanie, zalesianie i użyźnianie ziemi, rozwijanie gospodarki wiejskiej - na podstawie uchwały Knessetu o nieruchomościach z 1960 r., rozciągniętej na tereny okupowane po 1967 r. Legalizuje ona przejmowanie ziemi, o ile jest to usprawiedliwione względami bezpieczeństwa lub innymi względami strategicznymi. W rezultacie tylko 5% ziem w Izraelu znajduje się w prywatnych rękach, pozostała jest dzierżawiona.

 

Cenę za konflikt płacą obydwa narody. Choć po stronie izraelskiej strat w ludziach jest o jedną trzecią mniej i nieporównanie mniej zniszczeń, to - jak stwierdził Amram Mitzna, gubernator Hajfy i najpopularniejszy obecnie polityk Partii Pracy -  “największym zagrożeniem, przed jakim stoi społeczeństwo Izraela, to utrata nadziei. Ludzie stali się cyniczni i poddali się apatii. Nie wierzą, że sytuacja może się zmienić. Takie myślenie jest szalenie niebezpieczne dla każdego społeczeństwa”.

Także koszty ekonomiczne są ogromne: wydatki na obronę i bezpieczeństwo od lat pochłaniają do 40% izraelskiego budżetu. Ratunkiem jest amerykańska pomoc finansowa, która w latach 1949-1998 wyniosła 84,8 miliarda dolarów, tj. więcej niż pomoc USA dla wszystkich krajów Afryki Północnej i Ameryki Łacińskiej razem wziętych.

Od dwóch lat rośnie bezrobocie i maleją dochody, a wpływy z turystyki zmalały do zera. W Tyberiadzie, gdzie jeszcze przed dwoma laty nie sposób było znaleźć nocleg, w pustych korytarzach poszukuję właściciela hotelu na 300 miejsc. “Jest pan pierwszym gościem od 5 dni!” - wykrzykuje na mój widok.

Trzecia część społeczeństwa izraelskiego pracuje na potrzeby bezpieczeństwa narodowego, a obowiązkowa służba wojskowa obejmuje 3 lata (w wypadku kobiet 2 lata), by w uzasadnionych przypadkach zostać przedłużona o kolejne trzy lata. Co roku obowiązuje 30-dniowe szkolenie wojskowe. Na tak silną militaryzację społeczeństwa nakłada się ograniczenie swobód obywatelskich, warunkowane względami bezpieczeństwa.

Ataki samobójcze osiągnęły swój cel: społeczeństwo izraelskie żyje w ciągłym strachu. Masowe imprezy, np. regularne koncerty przy ulicy Ben Jehuda w Jerozolimie, podczas których siły porządkowe przewyższają niekiedy liczbę słuchaczy, są terapeutycznym odruchem, by samemu uwierzyć w tezę: “życie toczy się normalnie”. Strach rodzi frustrację, której stopień można mierzyć ilością nalepek na samochodach: “Golan jest nasz” i wzywających do deportacji Palestyńczyków: “transfer równa się pokojowi”.

Najbardziej korzystają ultraprawicowe organizacje i ekstremiści religijni, czego miarą są nie tylko prognozy przedwyborcze, ale także liczba odwiedzających w osadzie Kirjat Arba w Hebronie grób Barucha Goldsteina, który w 1994 w ataku samobójczym zastrzelił 29 muzułmanów modlących się meczecie Haram el-Chalil przy grobie Abrahama. Coraz więcej zwolenników gromadzą w Jerozolimie demonstracje przed meczetem Al-Aksa pod hasłem „Wzgórze Świątynne dla nas, Mekka dla muzułmanów”.

Wykształca się “kompleks Masady”: lęk przed zagrożeniem - wzmocniony tragedią holokaustu - usprawiedliwia działania podejmowane w samoobronie. 1930 lat temu w Masadzie, twierdzy wybudowanej przez Heroda nad Morzem Martwym, schronili się uciekinierzy ze zburzonej Jerozolimy. W 73 r., po miesiącach oporu, 959 żydowskich obrońców wolało raczej popełnić zbiorowe samobójstwo, niźli wpaść w ręce Rzymian. Teraz składają tu przysięgę rekruci.

Ilekroć wjeżdżam na okupowane tereny Autonomii Palestyńskiej spotykam się ze niedowierzaniem: “Ty możesz TAM wjechać?!” Dla obywateli Izraela obowiązuje zakaz wjazdu na tereny okupowane, chyba że sami zasiądą w wozie opancerzonym. Z podobnymi ograniczeniami spotykają się także dziennikarze izraelscy, co potęguje jednostronność przekazu w mediach.

Żydzi i Palestyńczycy żyją po sąsiedzku zamknięci w swoich światach, wzajemnie nieprzenikalnych, oddalonych od siebie o lata świetlne strachu, nieufności, demonów wyobraźni i przeżyć własnych lub zasłyszanych. W światach, w których mówią sami do siebie. Po obu stronach muru niezrozumienia i lęku to, co dla jednych jest uprawnionym ruchem oporu, dla drugich jest terrorem. Co dla jednych jest prawem do samoobrony, drugim jawi się jako terroryzm państwowy i apartheid.

 

Cztery dni po wejściu porozumienia “Gaza i Betlejem na początek” siedzę uwięziony w pokoju hotelowym w Ramallah: od 48 godzin trwa nieprzerwanie godzina policyjna. Właśnie przedłużono ją o kolejną dobę. Przed północą dzwoni telefon. W słuchawce słyszę głos Nabila Abu Rudaineh, prawej ręki Arafata: “Prezydent czeka na pana”.

Idę przez cichą, czarną noc, przez opustoszałe miasto. Jestem jedynym przechodniem w Ramallah. Tutaj żołnierze strzelają bez ostrzeżenia. Ale godzina policyjna obowiązuje tylko w zasięgu strzału wozu opancerzonego, którego gąsienice zdążę usłyszeć z daleka.

Do słynnej Mukaty, siedziby Jasera Arafata, dzielą mnie trzy kilometry. Jeszcze nie wiem, że równo w miesiąc po wejściu porozumienia “Gaza i Betlejem na początek” armia izraelska zniszczy pozostałości Mukaty - palestyńskiej nowej “Masady” - w odwecie za wybuch “dżihad-bomby” w Tel Awiwie, która zabiła sześć osób.

 

 

 

Tekst został przyjęty do druku w tygodniku w dziale Na własne oczy na początku września 2003 r., jednak z przyczyn wiadomych tylko Redakcji publikacja artykułu była odkładana z miesiąca na miesiąc, a w rezultacie tekst nie został nigdy opublikowany.

W ten sposób publikacja tej relacji gdzie indziej została zamrożona.