Warszawa, 3 czerwca 2003 r.

 [oryginalny tekst, bez skrótów]

 

Ajatollah musi odejść?

Piotr Balcerowicz

 

“Nienawidzę tego reżimu i podobnie myśli 90% Irańczyków. Modlę się, żeby nadszedł dzień, kiedy wszyscy: Iranki i Irańczycy, będą szczęśliwi. Liczymy na pomoc z zagranicy. Ale pod żadnym pozorem nie chcemy na naszych ulicach amerykańskich żołnierzy”, powiedział po demonstracji jeden z studentów, których tysiące wychodzi od kilkunastu dni co wieczór na ulice Teheranu i innych miast.

Zamieszki wybuchły 11 czerwca, kiedy tysiąc studentów Uniwersytetu w Teheranie pragnęło zaprotestować przeciwko rządowym planom częściowej prywatyzacji wyższych uczelni. Po wezwaniach satelitarnych stacji telewizyjnych, nadających z terenu USA, uliczne wystąpienia skierowały się przeciwko autorytarnej władzy muzułmańskich klerykałów, którzy władzę w Iranie sprawują nieprzerwanie od niemal ćwierćwiecza. Podstawowym żądaniem stało się narodowe referendum, które określi przyszłość polityczną kraju. Ze studentami ściera się milicja i młodzieżowe bojówki basedż. Walkę toczy się też na klaksony: kierowcy blokują dostęp do demonstrantów, nie zdejmując ręki z klaksonów. W odwecie milicjanci konfiskują tablice rejestracyjne. Aresztowano ponad 1000 uczestników zajść.

Doroczne protesty studenckie się stały się niemal tradycją: wiosną 1998 r., w lipcu 1999 r. i listopadzie 2002 r., po skazaniu na śmierć liberalnego wykładowcy Haszema Aghadżariego.

Dużo mniejsze niż w latach ubiegłych grupy demonstrantów nie mają zaplecza politycznego. Samo środowisko studenckie jest rozbite: część młodzieży akademickiej przyjęto na studia dzięki preferencjom religijnym, więc pozostaje lojalna w stosunku do klerykałów. Prezydent ajatollah Sajjed Mohammad Chatami, uchodzący za reformatora, zdystansował się wydarzeń. Jego polityczny przeciwnik, skrajnie ortodoksyjny ajatollah Mohammad Jazdi, były zwierzchnik władzy sądowniczej, wzywa “do osądzenia demonstrantów nie jako krytyków, lecz jako wrogów Allacha”. To zaś oznacza wyrok śmierci.

Po wybuchu rewolucji i momentu proklamowania Republiki Muzułmańskiej Iranu w 1979 roku wiek osób uprawnionych do głosowania obniżono do 16 lat: siłą polityczną stała się młodzież. To dzięki ich poparciu i agitacji, w porewolucyjnym referendum aż 98,2% Irańczyków opowiedziało za nowym porządkiem ustrojowym. Obecnie dwie trzecie 65-milionowej populacji Iranu to osoby poniżej 25 roku życia, dla których jedynym punktem odniesienia są realia Republiki Muzułmańskiej.

Wbrew obiegowej opinii Zachodu, rewolucja Chomejniego dość korzystnie wpłynęła na niektóre sfery, przynosząc poprawę standardu życia czy dostępności opieki zdrowotnej. Aktywność młodzieży wiąże się ze wzrostem poziomu wykształcenia, a instytucje akademickie w Iranie cieszą się renomą w całym regionie. Za czasów szacha Mohammada Rezy Pahlawiego niespełna 1/4 kobiet w mieście umiała czytać i pisać, na wsi zaś… 3,4%, obecnie jest to prawie 70% kobiet i 80% mężczyzn. Udział kobiet w życiu publicznym stał się faktem. Charakter dyskursu politycznego wskazuje, że protesty nie są wyrazem frustracji niewykształconych nędzarzy. Propozycje reform ustrojowych formułowane są w środowiskach wykształconych, których potrzeby intelektualne zostały ukształtowane dzięki dostępowi do edukacji.

Euforia, jaka w 1979 roku ogarnęła niemal cały naród – wyjąwszy intelektualistów – trwała długo, pomimo zamykania opozycyjnych partii i wolnej prasy, masowych zniknięć dysydentów, czystek w administracji i wojsku i tarć w łonie władzy, które zmusiły pierwszego prezydenta islamskiej republiki Abu al-Hasana Bani Sadra do ucieczki do Francji. Naród spajała charyzma ajatollaha Ruhollaha Chomejniego, który powtarzał, że “celem rewolucji nie jest zapewnienie ludności tanich melonów”, lecz budowanie zdrowych fundamentów moralnych społeczeństwa. Wyniszczający konflikt z Irakiem w latach 1980-1988, zjednoczył naród: wiele meczetów ma kącik pamięci, gdzie rozpamiętuje się śmierć ponad pół miliona ‘męczenników’ poległych w walkach, los miliona rannych i dwóch milionów uchodźców.

Po 1989 roku, gdy zabrakło niekwestionowanego autorytetu Chomejniego, w monolicie fundamentalistycznych rządów sprawowanych przez szyickich duchownych pojawiły się pierwsze rysy i pęknięcia.

Ostatecznie na fali społecznego niezadowolenia ajatollah Chatami odniósł w wyborach prezydenckich w 1997 roku miażdżące zwycięstwo. Świadomie przeciwstawiał sloganowi muzułmańskiej rewolucji: “Rządy islamu!” własne hasło wyborcze: “Rządy prawa!”. Obiecywał budowę społeczeństwa obywatelskiego, ‘głasnost’ i demokrację. Żartobliwie zwano go “ajatollahem Gorbaczowem”. Na jego wezwanie: “Pomożecie?” – naród odpowiedział nogami: “Pomożemy!” Spośród 69 procent, które głosowały na niego, większość stanowiła młodzież i kobiety. Przemawiały do nich stwierdzenia, że “w świetle doktryny muzułmańskiej mężczyźni i kobiety są równi”, a islam powinien być tolerancyjny. Ujął serca ulicy uśmiechem, otwartością i tym, że poruszał się po mieście autobusami, honorowo oddawał krew i zwracał się bezpośrednio do ludzi.

Pojawiła się opozycyjna prasa, powstawały niezależne partie, kobiety-sędziowie wkroczyły do sektora dotychczas zarezerwowanego dla duchownych. Do konserwatywnej stolicy stopniowo przenikała moda z prowincji: spod czarnych czadorów, szczelnie zakrywających włosy, zalotnie wyzierały kosmyki. Tleniona grzywka stała się wyrazem postępowych przekonań.

Wśród reformatorów skupionych wokół prezydenta Chatamiego znalazł się ponadosiemdziesięcioletni ajatollah Hussejn Ali Montazeri, nazywany “duchowym ojcem tych Irańczyków, którzy wierzą w rządy prawa i demokrację”. W założeniu miał przejąć urząd po Chomejnim w 1989 r., Montazeri został wpierw odsunięty od wpływów, a za krytykę ajatollaha Alego Chameneiego, dożywotnio piastującego urząd głowy państwa,  został w 1997 roku zamknięty w areszcie domowym na 5,5 roku. Szerokim echem odbiły się oskarżenia ajatollaha Dżalauddina Taheriego z Isfahanu pod adresem Chameneiego: o korupcję, fałszowanie rzeczywistości, bezrobocie, wzrost inflacji, pogłębiającą się przepaść między bogatymi i biednymi, niekompetencję i nieudolność w sprawowaniu władzy.

W kolejnych wyborach 8 czerwca 2001 roku Chatamiemu udało się poprawić wynik wyborczy: “za” głosowało 77%, czyli grubo ponad 20 milionów mieszkańców. I to pomimo dotychczasowych niepowodzeń jego rządu. Zarzucano mu, że nie wywiązuje się z obietnic, że zezwala na masowe aresztowania studentów, proreformatorskich dziennikarzy i sprzymierzeńców politycznych; że po krótkotrwałej i ograniczonej liberalizacji życia publicznego w ciągu pierwszych dwóch lat jego rządów zamknięto całą niezależną prasę; że nasiliła się cenzura; że nie udało mu się przepchnąć żadnych demokratycznych ustaw, a liczba wykonywanych wyroków śmierci się podwoiła (450 doniesień o egzekucjach w 2002). Ulica wciąż wierzyła w szczerość jego intencji.

Moment rozczarowania przyszedł niespodziewanie, gdy Iran znalazł się na “osi zła” amerykańskiego celownika. Konserwatyści z obozu Chameneiego zręcznie wykorzystali oskarżenia amerykańskie: w obliczu gróźb “Wielkiego Szatana” konsolidowali naród wokół tradycyjnych wartości. Dla zwolenników reform stało się jasne, że obietnica perestrojki coraz bardziej odsuwa się w nieokreśloną przyszłość.

Poczucie zewnętrznego zagrożenia i rozczarowanie polityką Chatamiego sięgnęło zenitu na początku marca b.r. podczas wyborów lokalnych. W Teheranie do urn udało się ledwie 12% mieszkańców, a konserwatyści zdobyli aż 14 z 15 miejsc w radzie miejskiej, która wcześniej składała się w całości z reformatorów!

Prawdą jest, że “ajatollah jest ajatollahem”: Chatami jest duchownym szyickim i myśli kategoriami religijnymi. Jest jednak przedstawicielem islamu ‘oświeconego’, otwartego na wewnętrzną dyskusję i na dialog między cywilizacjami. Prawdą też jest, że dyskusja polityczna w Iranie nie odbywa się praktycznie poza granicami wyznaczonymi wyobraźnią religijną. Nawet zbrojna opozycja Mudżahedinów Ludowych, kierowana z terytorium Iraku przez Masuda Radżawiego i wspierana przez Saddama Hussajna, stawiała sobie cele w ramach państwa religijnego.

Możliwości działania Chatamiego napotykają na ograniczenia konstytucyjne: jako prezydent podporządkowany jest Chatamiemu, piastującemu urząd Sprawiedliwego Prawnika (welajat-e faghih), który nadzoruje legislaturę i dba o zgodność ustawodawstwa z nakazami Koranu. Przykładem prezydenckiej niemocy są losy rządowego projektu ustawy zabraniającej stosowania tortur. Została ona przyjęta przez parlament w maju 2002 r., lecz następnie odrzuciła go Rada Nadzorująca – najwyższy organ legislacyjny, złożony z prawników islamskich.

Tegoroczne demonstracje zawierają nowy element: obok haseł “Śmierć Chameiemu” i Precz z dyktaturą!” na sztandarach pojawiły się wezwania: “Chatami musi odejść!”. Odrzucenie przez studentów wizji zarówno reformatorów, jak i konserwatystów dowodzi, że część obywateli w dyskusji na temat ram ustrojowych państwa pragnie wyjść poza krąg odniesień koranicznych, a to nie znajduje podatnego gruntu w społeczeństwie religijnym. Siłę protestów osłabiają nawoływania George’a W. Busha do ich kontynuowania: konsekwencją było zwarcie szyków przez reformatorów i konserwatystów. Deputowani do 290-osobowego Zgromadzenia Muzułmańskiego, którego zdecydowana większość (170) jest proreformatorska, oznajmili, że “wszystkie stronnictwa polityczne Iranu są całkowicie zgodne co do obrony interesów narodowych i utrzymania zdobyczy rewolucji muzułmańskiej”.

W przeciągu kilkunastu miesięcy Iran znalazł się w okrążeniu krajów, na których terenie stacjonują wojska USA: Afganistanu, Pakistanu, Iraku, Turcji, krajów Zatoki Perskiej i Azji Środkowej (wyjąwszy Turkmenistan). Na terytorium dwóch z nich jednostki armii amerykańskiej nadal prowadzą działania zbrojne.

Próba politycznego wykorzystania przez administrację amerykańską Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA) do wywarcia nacisku na władze Iranu póki co się nie powiodła. Zamiast potępić, MAEA jedynie napomniała Iran, by ten podjął bliższą współpracę, i zachęciła, by zezwolił na bezwarunkowe kontrole międzynarodowych inspektorów w ramach dodatkowych protokołów do Traktatu o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej. Warunkiem ich podpisania przez Iran będzie zniesienie embarga na nowoczesne technologie nuklearne o cywilnym zastosowaniu, jak podkreślił szef irańskiego MSZ Kamal Charrazi, zapraszając USA do partycypowania w budowie… reaktora. Sam dyrektor MAEA Mohammed el Baradei, który w lutym przeprowadzał inspekcję podejrzanych miejsc, w końcowym raporcie zawarł przekonanie, że Iran “nie rozwija programu broni jądrowej”.

Najwięcej kontrowersji budzą instalacje w Natanz, Arak i Kalaje, gdzie prowadzi się prace nad budową centryfugi gazowej do wzbogacania izotopu uranu 235, którego 1,8 tony Iran zakupił od Chin w 1991 roku. Prezydentowi Chatamiemu, przekonującemu świat o pokojowym charakterze irańskiego programu jądrowego, w sukurs przyszedł prezydent Putin, zaświadczając, że Teheran rozwija projekty jądrowe o zastosowaniu wyłącznie cywilnym. Nic dziwnego: Rosja uczestniczy w inwestycji wartej 800 milionów dolarów – budowie reaktora w porcie Buszehr. Jest jednocześnie głównym dostawcą uranu.

Cywilnych programów nuklearnych w Iranie bronią przede wszystkim ‘reformatorzy’, dowodząc, że jest to zabezpieczenie na przyszłość, gdy wyczerpią się złoża ropy naftowej. Były konserwatywny prezydent Akbar Hashemi Rafsandżani stwierdził: “Mamy pełne prawo do czerpania korzyści z energii jądrowej”. Gdy przedstawiciele władz przytaczają nazwy pobliskich krajów, jakie weszły w posiadanie broni jądrowej: Izraela, Pakistanu i Indii, powołują się na casus Korei Północnej, pobrzmiewa chęć uzasadnienia własnych planów zbrojeniowych. Usprawiedliwieniem tych planów staje się historia: pierwsze pomysły uzyskania broni jądrowej pojawiły się w Teheranie za sprawą… Wielkiej Brytanii za czasów szacha Rezy Pahlawiego, kiedy Iran był członkiem Paktu Bagdadzkiego.

MAEA powróci do tej kwestii na następnym posiedzeniu we wrześniu. Jeśli raporty inspektorów międzynarodowych potwierdzą, że Iran odmawia współpracy, sprawa może trafić na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ. Na to liczy rząd USA. Problem w tym, że administracji Waszyngtonu nie udało się wypracować żadnej racjonalnej, spójnej i konstruktywnej polityki w tym regionie. Dotychczasowe krótkowzroczne poczynania Amerykanów charakteryzuje syndrom SBB (“szukaj, burz i bombarduj”). Możliwości siłowego nacisku na Teheran są ograniczone. Można sobie wyobrazić inwazję na kolejny kraj w regionie, ale trudno zrozumieć, w jaki sposób miałoby się to przyczynić do promocji praw człowieka i demokracji w Iranie.

Bezpośrednim rezultatem fundamentalistycznie wojennej retoryki USA jest usztywnienie wewnętrznej polityki Iranu: Chatami i reformatorzy gwałtownie tracą poparcie społeczne. Aktem desperacji był list otwarty, skierowany 24 maja do ajatollaha Chameneiego, sygnowany przez 127 parlamentarzystów, w którym autorzy domagają się zaprzestania blokowania reform. Na stronie internetowej największej partii reformatorskiej, Frontu Uczestnictwa Islamskiego Iranu, dostępny był zaledwie przez dwie godziny, a żadna z irańskich gazet i agencji nie odważyła się go opublikować. Sygnatariusze podkreślają, że “jest to zapewne najbardziej dramatyczna chwila w najnowszej historii Iranu”, a “na polityczne i społeczne podziały nakłada się zagrożenie zewnętrzne ze strony USA”. W tym punkcie zgodne są wszystkie strony: reformatorzy, konserwatyści i demonstranci – lepsza dyktatura własna.

Jedynym rozsądnym instrumentem wpływania na Teheran i konstruktywnego wspomaganie procesów demokratycznych wydaje się w tej chwili podjęcie rzeczowego dialogu z obozem reformatorów, w tym z prezydentem Chatamim. Bo jak na razie nikt z nimi nie chce rozmawiać. A następne wybory w 2005 roku...

 

 

 

SPROSTOWANIE

 

W moim artykule pt. “Perski dywan”, opublikowanym w ostatnim numerze POLITYKI, nie pojawił się fragment zdania wyjaśniający zastosowany przeze mnie skrót SBB (na str. 46). Zdanie to w całości powinno brzmieć: “Dotychczasowe krótkowzroczne poczynania Amerykanów charakteryzuje syndrom SBB (“szukaj, burz i bombarduj”).” Pominięty przez Redakcję POLITYKI fragment wyraża jednoznacznie moją ocenę działań USA w regionie Bliskiego i Środkowego Wschodu za kadencji Prezydenta Busha i jest niezbędny do zrozumienia tytułu ostatniego akapitu “Syndrom SBB”.

Jednocześnie z oburzeniem skonstatowałem, że w tym samym numerze POLITYKI, na str. 15, we fragmencie rozmowy przeprowadzonej z Prezydentem Afganistanu Hamidem Karzajem zostało pominięte nazwisko przeprowadzającego ten wywiad, tj. niżej podpisanego. Wywiadu Prezydent Karzaj nie udzielał tytułowi prasowemu, lecz konkretnej osobie.

                          Z poważaniem

                        Piotr Balcerowicz

Warszawa, 2 lipca 2003 r.

 

 

 

Pierwotnie wywiad został opublikowany w tygodniku

nr 27, czerwiec 2003 jako jako “Perski dywan.